Podziel się tą stroną:  

Dokąd wyjechać, by nie zbankrutować na emigracji?

Wyjeżdżasz za chlebem? Nie jedź do Seulu. Prawie 15 dolarów za kilogramowy bochenek zrobi wrażenie nawet na tych, którzy... cóż, z niejednego pieca chleb jedli. Dlatego jeżeli myślisz o emigracji zarobkowej, nie myśl tylko o wysokości wypłaty – weź pod uwagę także koszty utrzymania, z jakimi wiąże się pobyt za granicą.

Gdzie zarobimy najwięcej i... co znaczy „najwięcej”?

Kierując się wyłącznie wysokością przeciętnych zarobków, emigranci ekonomiczni powinni bez wahania wybierać takie kraje jak Luksemburg, Dania, Irlandia czy Szwecja. To właśnie tam, według danych Eurostatu za 2014 rok (dane zbierane są co 4 lata) przeciętne zarobki są najwyższe: ok. 3,5-4 razy wyższe, niż w Polsce. Takie podejście kryje jednak kilka pułapek.

Pierwsza, to właśnie brak uwzględnienia kosztów życia. Wysokie wynagrodzenia zwykle oznaczają także wysokie ceny w sklepach (i nie tylko tam). Nie inaczej jest w Europie – kraje, w których pracownikom płaci się najlepiej, plasują się także w czołówce najdroższych.

Problem relacji cen do wynagrodzeń rozwiązuje przeliczenie zarobków z uwzględnieniem tzw. parytetu siły nabywczej (w takim ujęciu przeciętny Polak zarabia już „tylko” dwa razy mniej, niż przeciętny Irlandczyk). Pozostaje jednak druga pułapka: mówimy o wynagrodzeniu przeciętnym, a To może mieć niewiele wspólnego z tym, ile będziesz zarabiać Ty. Dlatego żeby dowiedzieć się, na co wystarczy emigracyjna pensja, należy przyjrzeć się kosztom życia za granicą.

Nie samym chlebem człowiek żyje (na szczęście!)

Według ostatniego rankingu Worldwide Cost of Living, przygotowanego przez The Economist Intelligence Unit, portfele drenowane są najmocniej w w Azji – to właśnie tam znajduje się 5 z 10 najdroższych miast świata. Jest wśród nich miasto, gdzie „jechać za chlebem” zakrawa niemal na szaleństwo: to Seul, gdzie kilogramowy bochenek chleba kosztuje prawie 15 dolarów. Jednak z wynikiem 108 punktów (za punkt wyjścia, 100 punktów, przyjęto poziom cen w Nowym Jorku), koreańska stolica ustępuje Singapurowi, Honk Kongowi, Tokio i Osace; wyprzedza ją także najdroższe europejskie miasto: Zurych.

Najdroższe miasto strefy euro musi się zadowolić dopiero 7. miejscem: to Paryż. W stolicy Francji nie tylko chleb, ale i z grubsza wszystko jest drogie, poza – być może jest w tym jakaś metoda – relatywnie tanim alkoholem i papierosami.

Nieobecność w pierwszej dziesiątce popularnych kierunków zarobkowej emigracji nie powinna jednak prowokować przeciętnego mieszkańca Warszawy (68 pkt, czyli koszt życia o około 1/3 niższy, niż w Nowym Jorku) do wyciągania zbyt pochopnych wniosków. O Top 10 otarło się norweskie Oslo (99 pkt), w którym droższe niż w Polsce jest praktycznie wszystko, nie wyłączając nawet norweskiej ropy naftowej. Nieco tylko tańsze są Helsinki i Reykjavik, które podzieliły między sobą miejsce 16.

Pozycje 21-25 zajmują kolejno Wiedeń, Frankfurt, Londyn i Dublin, z wynikami oscylującymi wokół 90 punktów. Niewiele tańsze są Mediolan, Hamburg,  Monachium, Rzym, Dusseldorf, Barcelona i Bruksela.

Spośród dużych europejskich miast, 80 punktów lub mniej notują dopiero Madryt, Sztokholm, Berlin, Lion, Amsterdam, Luksemburg, Lizbona, Ateny, Praga i Moskwa, która jest ostatnim miastem naszego kontynentu wyprzedzającym – i to jedynie o włos – Warszawę.

Dolary, euro i funty

Moskwa zresztą, czyli miasto uważane za drogie, ujawnia pewną słabość rankingu: wszystkie ceny przeliczono w nim wprost na dolary amerykańskie, nie biorąc zupełnie pod uwagę poziomu zarobków w poszczególnych miastach czy państwach. Koszty życia wyliczone są więc z perspektywy zbliżonej do perspektywy turysty, w dodatku istotny wpływ na pozycję w rankingu mają zmiany kursów walut. Stąd stosunkowo niska pozycja rosyjskiej stolicy jest w dużej mierze efektem załamania kursu rubla na światowych rynkach finansowych.

Podobnym, choć mniej jaskrawym przykładem, jest również „słaba” pozycja Londynu – to z kolei efekt Brexitu i osłabienia się funta. Cena piwa w londyńskich pubach nie spadła, przynajmniej nie z punktu widzenia osoby otrzymującej wypłatę w funtach. Jednak ktoś, kto ma w kieszeni euro lub dolary, zapłaci mniej, niż jeszcze w 2015 roku.

Nie tylko wielkie miasta

Na podobną przeszkodę natkniemy się także w przypadku danych z Eurostatu (czyli europejskiego odpowiednika GUSu), mają one jednak tę zaletę, że dotyczą średniej w danym kraju, a nie tylko w jego najdroższych miastach. I tak możemy dowiedzieć się, że życie w Polsce jest o 47% tańsze od unijnej średniej, na Litwie – o 37%, w Niemczech przekracza ją o 4%, we Francji – już o 8%, a w Wielkiej Brytanii i Irlandii o ponad 20%. Norwegia i Szwajcaria, nie będące członkami UE, ale ujmowane w statystykach, potwierdzają swoją opinię jako krajów bardzo drogich. W tej pierwszej ceny są o 40% wyższe od średniej unijnej, Szwajcaria zaś dorzuca do stawki kolejnych 20 punktów procentowych.

Miejsce na podium dla Zurychu w rankingu The Economist nie było jak widać przypadkowe.

 

Ile udaje się oszczędzić?

Naprawdę silną wskazówką co do relacji zarobków i kosztów w poszczególnych krajach mogą być kwoty, jakie nasi rodacy na emigracji wysyłają do swoich rodzin w Polsce. Tu z pomocą przychodzi sektor FinTech.  Firma TransferGo oferuje tanie i szybkie przelewy międzynarodowe, co czyni ją znakomitym źródłem wiedzy o emigrantach ekonomicznych, chętnie korzystających z tego typu usług. Z naszych analiz wynika, że w przypadku osób fizycznych, najwyższe przeciętne przelewy do Polski w zależności od kraju, średnia kwota przelewu: 500 do ok. 1,5 tysiaca euro. Największe kwoty Polacy przesyłają ze Stanów, Niemiec, Islandii, Norwegii, Szwecji – tłumaczy Magdalena Gołębiewska, country manager w firmie TransferGo, oferującej szybkie przelewy międzynarodowe. Można więc przypuszczać, że to właśnie w tych krajach różnica między kosztami życia i zarobkami – i to w dodatku w tych branżach i miejscach, które wybierają nasi rodacy – jest najbardziej korzystna.

Ostateczna instancja: Internet

Wszystkie powyższe dane są jednak w jakiś sposób zagregowane, co może być pewnym minusem. Na przykład, dane Eurostatu czy The Economist pokazują łączne wydatki na cały koszyk różnych produktów konsumowanych przez gospodarstwa domowe, od żywności, przez żywność, po koszty usług, czynsze, aż po elektronikę użytkową. A przecież po przyjeździe do nowego miejsca pracy – i zamieszkania – nie będziesz pewnie myśleć o kupnie nowego telewizora. Albo w odzież obkupisz się jeszcze w Polsce. Albo wreszcie zamieszkasz u znajomego i będziesz mógł zapomnieć o rynkowych stawkach najmu. W takim wypadku możesz dość dokładnie oszacować koszty swojego pobytu za granicą, korzystając z internetowych serwisów, które gromadzą dane o najbardziej cenach najbardziej popularnych produktów w poszczególnych miastach. Big Mac w Paryżu? Proszę bardzo: 8 euro. Paczka paracetamolu na przeziębienie w Edynburgu? 4,5 funta. Piwo w Oslo? 80 koron.

Dzięki tego typu serwisom można poznać ceny kilkudziesięciu towarów i usług, podzielonych na kilka kategorii – od żywności po transport czy rozrywki. Jeden z serwisów, wśród analizowanych towarów wymienia nawet cenę... iPada Air 2 64 GB.

Niestety na temat cen iPhone’a X serwis milczy.